Projekt Dziecko

    

   Wróciłam z wczasów. Takich, jakie uwielbiam, czyli pełnych przygód, przepięknych widoków, nowych znajomości, pysznego jedzenia i błogiego, świętego spokoju. Był to urlop z prawdziwego zdarzenia, gdyż całkowicie oderwałam się od swojego codziennego życia i wszelkich spraw z nim związanych. Ponieważ nic natrętnego nie zaprzątało mojej głowy. Niczym się nie martwiłam. Nie wybiegałam naprzód ani nie dzieliłam na czworo włosa przeszłości. No może przez jedną godzinę, ale potem postawiłam sobie szlaban na rozpamiętywanie. Byłam tu i teraz. Oczywiście jako baczna obserwatorka nie byłam w stanie przeoczyć pewnych zjawisk - widocznych zaburzeń w relacjach między członkami rodzin, mody na pontony zamiast ust u kobiet, otyłości u wielu ludzi w różnym wieku czy nadal panującego idiotycznego zwyczaju zajmowania leżaków od samego rana.

   Chciałabym skupić się na tym, co uderzyło mnie w hotelowej stołówce i innych miejscach na terenie obiektu - obraz rodzin, które były razem, ale jakby osobno. Przeważnie były to rodziny z małymi dziećmi. Umęczeni, nieobecni rodzice i umęczone, zahipnotyzowane przez smartfony i tablety dzieci. Od niemowlęcia począwszy, po kilkuletnie szkraby. Nikt z nikim nie rozmawiał. W różnych językach padały tylko krótkie polecenia, których znaczenia nie trzeba było zbyt długo rozszyfrowywać - "Jedz", "Co zjesz?", "Idziemy". Moją uwagę przykuła mała, może czteroletnia dziewczynka. Każdy posiłek, złożony z mało wartościowych produktów, wmuszanych przez matkę, był spożywany w towarzystwie bajek oglądanych na ekranie telefonu. Gdy rodzice próbowali choć na chwilę wyłączyć bajki, natychmiast zaczynała się histeria, więc ostatecznie kapitulowali. Ta sama dziewczynka na basenie nie potrafiła się odnaleźć wśród rówieśników i darła się wniebogłosy, gdy matka wstawiła ją na chwilę do brodzika, licząc zapewne, że co jak co, ale przecież taplanie się w wodzie powinno małej się spodobać. Nic podobnego. Wrzask spowodował, że spłoszona mama wyjęła ją z baseniku i szybko udała się na leżak. Na którym usadowiła córkę i żeby ją uspokoić, dała... telefon. Mimowolnie jęknęłam: "No nie...". Dramat. I dla jasności dodam, że to tylko jeden z przykładów uzależnienia małego dziecka od tego typu urządzeń.

   Zastanawiam się czasami, po co niektórzy ludzie mają dzieci? Jaki obraz świata chcą lub może właśnie nie chcą im pokazać? Jak zamierzają zbudować wzajemne relacje bez normalnego kontaktu, bez rozmów, zabawy, wspólnego spędzania czasu? Może dla wielu z nich dziecko to projekt? Efekt planu. Oczekiwań społecznych. Przypadek. Zwyczajna kolej rzeczy. Odnoszę wrażenie, że młodzi rodzice wykazują coraz mniejsze kompetencje w kwestii wychowywania własnych dzieci i dopóki nie pojawią się naprawdę alarmujące problemy, nie robią nic, by je nabyć. A nawet niejednokrotnie, gdy sytuacje problemowe są im zgłaszane przez otoczenie, zrzucają odpowiedzialność za wychowanie na innych - nauczycieli, wychowawców w przedszkolu, nianie, dziadków, instytucje. A tymczasem decydując się na dziecko, rodzic powinien mieć świadomość, że to na nim spoczywa obowiązek wychowania swojego dziecka. Inne osoby mogą co najwyżej go w tym wspomóc. To rodzic odpowiada za skutki postępowania swojego niepełnoletniego dziecka - od wysłuchiwania skarg po konsekwencje wynikające z przepisów prawa, niejednokrotnie bardzo poważne. Tymczasem wielu rodziców zdaje się zachowywać, jakby odżegnywali się od tego, w jaki sposób ich potomstwo funkcjonuje w społeczeństwie. 

   Dziecko jest obrazem domu rodzinnego. Jest jak filtr, przez który przechodzi strumień zdarzeń, zachowania, relacji, emocji, wartości. Owszem, zdarzają się przypadki, kiedy mimo naprawdę usilnych starań rodziców, wyrasta w tym samym domu dwoje zupełnie różnych ludzi, reprezentujących skrajnie różny system wartości i sposób postępowania. I pojawia się wówczas pytanie, jak to jest możliwe. Rodzice doszukują się w sobie "winy", wstydzą się, usprawiedliwiają, szukają wytłumaczenia. Takie sytuacje też się zdarzają. Jednak współcześnie, gdy wydawałoby się, że świadomość społeczna jest większa niż chociażby dwadzieścia, trzydzieści lat temu, kiedy wiedza z zakresu psychologii dopiero zaczynała trafiać do przeciętnego obywatela, warto zastanowić się nad tym, dlaczego tak wielu ludzi nadal popełnia rażące błędy wychowawcze? I dlaczego teraz, kiedy dostęp do tej wiedzy jest większy, tak niewielu chce z niej korzystać? W przedszkolu czy szkole, wielokrotnie zgłaszane przez nauczycieli niepokojące zachowania dzieci, są ignorowane lub traktowane jako zwykłe czepianie się. Za akty agresji w placówkach oświatowych i ich skutki obwiniani są właśnie nauczyciele, a nie rodzice, którzy nie dopuszczają do siebie myśli, że ich dziecko zachowuje się w taki a nie inny sposób. Zachowanie dziecka w dużej mierze wynika z modelu wychowania w domu i wzorców z niego wyniesionych. Zamiast szukać pomocy, rodzice szukają odpowiedzialności u innych, domagają się wyjaśnień, obrzucają oskarżeniami, grożą, piszą skargi. Nie chcą odnaleźć prawdziwego źródła problemu i pomóc dziecku. 

   Warto przyjrzeć się także powszechnemu trendowi, panującemu w szkole, polegającemu na "uatrakcyjnianiu" zajęć poprzez stosowanie szeroko rozumianych technologii informacyjno-komunikacyjnych. Nie jestem przeciwniczką wykorzystywania ich od czasu do czasu, lecz uważam, że notoryczne posługiwanie się nimi czyni więcej szkody niż pożytku. Pewne zagadnienia wymagają tradycyjnego skupienia się na samodzielnym działaniu, pisaniu ręką, a nie klikaniu na klawiaturze, rysowaniu zwykłą kredką, a nie rysikiem po ekranie, tworzenia wypowiedzi pełnej skreśleń i gryzmoł, by ostatecznie nadać jej taki kształt, który nadaje się do przepisania na czysto w zeszycie. Zabawy na tablicy interaktywnej, wszelkie gry, ćwiczenia przydają się czasami, ale nie mogą zdominować procesu kształcenia. Nic nie zastąpi czytania normalnej, papierowej książki, szukania ważnych informacji w tekście, tworzenia swoich map myśli, notatek. Zamiast ciągle rozpraszać dzieciaka bodźcami z ekranu, warto skierować jego uwagę na otaczający go świat, przyrodę, muzykę. Pokazać, że życie toczy się  poza Internetem, komunikatorami i grami komputerowymi. Przecież okres pandemii dobitnie pokazał, że nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Że klepanie tekstów na klawiaturze, i to skrótowe, może rodzić wiele zaburzeń komunikacyjnych, nieporozumień, a tymczasem zwykła rozmowa w cztery oczy jest bardziej zrozumiała i jasna. 

   Ostatnio opinia publiczna podzieliła się w kwestii wypowiedzi Olgi Tokarczuk, która powiedziała, że literatura nie jest dla idiotów. To zdanie wyrwane z kontekstu wywołało burzę. I bardzo dobrze. Gdyż trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - niestety wielu Polaków ma problem z czytaniem ze zrozumieniem map, rozkładów jazdy, danych z wykresu, tekstu źródłowego. Problem stanowi wyciąganie wniosków, analiza i synteza, odczytanie tekstu z uwzględnieniem różnych kontekstów m.in. historyczno-literackiego. Około 40 % nie rozumie tego, co czyta, a 30 % rozumie w niewielkim stopniu. Co dziesiąty absolwent podstawówki nie posiada umiejętności czytania. 10 mln Polaków nie ma w domu ani jednej książki. Analfabetą funkcjonalnym jest co szósty magister! Podejrzewam, że najbardziej dotknięci wypowiedzią Tokarczuk są ci, którzy niestety zaliczają się do wyżej przedstawionych reprezentantów. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Zamiast obrzucać błotem noblistkę, warto zastanowić się nad tym, czy słusznym jest od wielu lat deprecjonowanie nauk humanistycznych na rzecz ścisłych. Traktowanie kierunków humanistycznych jako mało opłacalnych, a humanistów jako nieprzystosowanych do obecnej rzeczywistości. Właśnie rzeczywistość pokazuje, że świat zaczyna wariować i się gubić w gąszczu tego, co warto, a czego nie warto się uczyć, jak postępować, jakimi wartościami się kierować w życiu, jak szalona gonitwa codzienności wpływa na dobrostan psychiczny i fizyczny człowieka. Do refleksji nakłaniają kompetencje nabywane w dużej mierze właśnie dzięki naukom humanistycznym. Dlatego nie pytajcie, po co uczymy się interpretować różne teksty, do czego przyda się podstawowa wiedza psychologiczna, filozofia czy socjologia. Po prostu przestańcie myśleć ciągle o tym, co w waszym mniemaniu jest użyteczne i zatrzymajcie się na chwilę nad tym, co rzekomo jest kompletnie nieprzydatne na co dzień.

   Wróćmy do meritum. Kryzys w zakresie funkcjonowania rodzin, wychowania dzieci jest widoczny nie od dziś. Ucieczka w pracoholizm, uzależnienia od mediów, permanentne zmęczenie, harówa by mieć zamiast być - to aż rzuca się w oczy. Gdzieś w drodze do uzyskania lub utrzymania oczekiwanego standardu życia ludzie zatracają myślenie i refleksję nad sensem swojego życia. A ono mija szybko. Dzieciństwo twojego dziecka przemknie jak jeden dzień. Nieraz pożałujesz tych chwil, w czasie których chciałeś mieć święty spokój i kazałeś dziecku zająć się sobą. Czasu nie cofniesz i choć dostrzeżesz swoje błędy, nie będziesz mógł trafić później do ich źródła i je wykasować jak w programie komputerowym. Pozostanie zmaganie się z ich konsekwencjami. Zastanów się, po co na urlop zabierasz tablet lub laptopa? Bo kupisz w ten sposób chwilę ciszy w drodze samochodem albo będąc na plaży i dzieciak nie będzie ci truł dupy? Bo może wreszcie bez marudzenia zje tę cholerną kolację i pójdzie spać? Nie tłumacz się jego trudnym charakterem. Kiedyś nie było takich wynalazków i rodzice podróżowali z dziećmi. Ba! Kiedyś nie wszyscy mieli samochody i wyjeżdżano zatłoczonymi, śmierdzącymi pociągami lub autobusami, ale kto mógł w ogóle sobie na to pozwolić, cieszył się jak głupi z paru dni wspólnych wakacji. Ktoś powie, że kiedyś dzieci były inne, że ta dzisiejsza młodzież jest okropna. Nie, nie. Dzieci i młodzież od zawsze oceniane były w taki sposób przez starsze pokolenia. Zawsze były z nimi jakieś kłopoty. Każdy wiek ma swoje prawa. 

   Nie obwiniaj otoczenia, przedszkola, szkoły. Nie ośmieszaj się nieuzasadnionymi skargami na tych, którzy śmią zwrócić ci uwagę, że TWOJE dziecko zrobiło coś niewłaściwego. Przyjmij tę informację i pomyśl, co możesz sam lub z czyjąś pomocą zrobić, by funkcjonowało ono inaczej. Nie usprawiedliwiaj każdego karygodnego czynu. Pogódź się z faktem, że być może twoje dziecko nie jest geniuszem ze wszystkich dziedzin nauki. Postaraj się mu pomóc, ale nie naciskaj na świadectwo z wyróżnieniem. Weź za jego wychowanie odpowiedzialność. Poświęcaj mu czas i uwagę. Okaż czułym gestem i słowem miłość. Zamiast telefonu czy tabletu, chwyć je za rączkę i idź na spacer. Pokaż, jak piękna jest otaczająca was przyroda. Razem wędrujcie, zwiedzajcie z mapą w ręku. Najlepiej taką papierową. Zdopinguj je za granicą, by w obcym języku o coś zapytało, poprosiło. Udowodnij sam, że nauka jest potrzebna nie do zdobywania piątek i szóstek, tylko po to, żeby radzić sobie samodzielnie w życiu. Czytaj, bądź przykładem w tej kwestii. Jest spora szansa, że jabłko niedaleko padnie od jabłoni. 

Bądź rodzicem, a twoje dziecko niech będzie dzieckiem. Bądźcie ze sobą, a nie obok siebie. Tylko tyle i aż tyle.

   

   

Komentarze

  1. Tyle prawdy w tym tekście... tyle codzienności i otaczającej nas rzeczywistości... To takie proste a jakże trudne do ogarnięcia dla niektórych ludzi... czasami im więcej dajesz tym bardziej "krzywdzisz" czasami nieodwracalnie, bez możliwości wykasowania pewnych błędów, a wręcz przeciwnie raczej wdrukowując je jako prawodłowość... Rodzina, rodzicielstwo, wychowanie dzieci to niejako wyzwanie XXI wieku, a realizacja tego "wyzwania" może być przepełniona trudem, rozczarowaniami i łzami bądź też wspólnym kroczeniem przez życie i trwanie przy sobie w pięknych i trudnych chwilach, bycie oparciem dla dziecka kiedy sobie nie radzi, ale też zaufaną osobą w pokonywaniu codziennych trudów, więc POWODZENIA !!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty