Epitafium dla Męża

  


      Żegnałam się z Tobą etapami i kilkakrotnie...

   Pierwszy raz w szpitalu, gdy odchodziłeś po raz pierwszy. Choć dziś wiem, że to nie był Twój pierwszy raz. Ale wówczas dosłownie odchodziłeś fizycznie i duchowo, "bez wprawy", jak w wierszu Szymborskiej. Wplotłam siłą palce mojej dłoni w Twoje palce i chciałam poczuć ostatni raz Twój dotyk. To nie było to. Głaskałam Twoje przedramiona, klatkę piersiową, twarz, muskałam Twoje brwi. Wiedziałam, że stanie się to, co nieodwołalne. Mówiłam do Ciebie. Ty wiesz co. Podobno słuch jest zmysłem, który najdłużej pozostaje aktywny. Jeśli mnie słyszałeś, wiesz, co czułam. Byłam przy Tobie w tej drodze. Jak zawsze. Czy byłam dobrą żoną? Nie wiem. Czy byłeś dobrym mężem? To także trudno mi ocenić. Wiem jedno - byliśmy razem na dobre i na złe. Do końca. Do śmierci. Tak jak przyrzekaliśmy sobie na ślubie. 

   Drugi raz pożegnałam Cię na pogrzebie. To było niezwykłe, metafizyczne uczucie. Odleciałam. Ponad ten cały fizyczny świat. Nie było tego tłumu, który podobno się pojawił. Nie było niczego, co istniałoby oprócz mojej więzi z Tobą. Zorganizowałam uroczystość tak jak sobie życzyłeś. Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Było inaczej niż nakazuje zwyczaj. Miejscowi trochę się temu dziwili, ale trudno. Gdy wybrzmiały ostatnie nuty piosenki Dżemu, zapadła cisza. Obejmowałam naszego Syna i Twoją matkę. Stałam pośrodku naszej trójki. Ludzie niczego nie widzieli - ani moich łez, ani tego, że śpiewałam. Nie życzyłam sobie kondolencji. Nie chciałam, by ktokolwiek zburzył mój stan. To był nasz czas - Twój i Twoich najbliższych. Brakowało Ci kogoś lub czegoś? Jeśli tak to przepraszam. Zrobiłam wszystko najlepiej, jak potrafiłam w tamtych chwilach. Nie stać mnie było na nic więcej. Na większą wspaniałomyślność.

   Żegnałam Cię jeszcze wiele, wiele razy. Gdy pakowałam Twoje ubrania, buty i drobiazgi. Gdy paliłam w kominku nasze listy z lat młodzieńczych. Jacy my byliśmy zakochani i naiwni... I pełni wiary, że miłość wszystko przetrwa, pokona wszelkie przeszkody. Żegnałam Cię, gdy przeglądałam album ze zdjęciami. Gdy przerejestrowywałam samochód i załatwiałam sprawy spadkowe. Gdy załatwiałam sprawy formalne związane z rentą dla naszego Syna i odszkodowaniem z ubezpieczenia. Nawet nie wiesz, jak bardzo zdałam sobie sprawę z tego, że żadne pieniądze nie potrafią cieszyć w takim momencie. Choćby to były miliony. Musiałam i nadal muszę myśleć o przyszłości naszego Dziecka. Znasz mnie doskonale - zadbałam o to, by mogło się Ono wykształcić i żeby niczego Mu nie brakowało. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy materialne. Bo Ojca zawsze mu będzie brakować. Nic i nikt nie zapełni tej wyrwy w sercu. 

   Rzeczy osobiste trzymam w pudełku. To takie pamiątki, które przekażę Synowi. Na razie On ich nie chce schować w swojej szafce. Chyba boi się, że gdy dotknie Twojego zegarka lub czegokolwiek, to rozsypie się na nowo. Dopiero jakoś się posklejał, ale jeszcze jest zbyt kruchy. To mądry, młody mężczyzna. Potrafi rozeznać się w swoich emocjach i uczuciach oraz poprosić o pomoc w chwili kryzysu. Ja jestem przy Nim. On o tym wie. Rozmawiamy jak dwoje dorosłych. Szczerze i otwarcie. Tego Go uczyłam całe życie. Niczego przed Nim nie ukryłam i nadal nie ukrywam. Szczerość to podstawa w każdej relacji. 

   Mija dokładnie pół roku od kiedy odszedłeś. Tak dosłownie, nie metaforycznie. Pogodziłam się z tym, co się stało. Było to, co było. Było tak, jak było. Niczego już nie zmienię, nie cofnę. Cieszę się z naszej ostatniej niedzieli. Tej na dzień przed wypadkiem. To była dobra niedziela. Doświadczyliśmy preludium cyklu pożegnań. Dziękuję Ci za ponad dwadzieścia lat, które spędziliśmy razem. Za wzloty i upadki. Za cudownego Syna. Za lekcję życia w związku. Uwierz mi - sporo się nauczyłam. 

   Przed świętami otrzymałam wiele pięknych życzeń. Moi przyjaciele, koleżanki i koledzy życzyli mi między innymi, żebym na nowo ułożyła sobie życie, bo jestem jeszcze młoda. Nie wiem, ile mi zostało czasu. Nikt tego nie wie. Ale zamierzam go wykorzystać najlepiej jak potrafię, nie marnując ani chwili na babranie się w przeszłości, hodowanie w sobie żalu, zadręczanie siebie "gdybaniem". Wiesz, że kocham życie. Zawsze kochałam. Takie, jakim ono jest. Mimo tego, że dostałam już nieraz porządnie pod dupie, tkwi we mnie nieustająca nadzieja na lepsze jutro. I radość z "tu i teraz", bo doskonale wiem, że jutra może wcale nie być. Nie jestem ani hedonistką, ani masochistką. Jestem człowiekiem, który jest świadomy ulotności i nietrwałości świata oraz tego, że innego świata nie będzie. Mam jednak poczucie choć częściowej sprawczości. Dlatego cieszę się, że dla mnie życie się nie skończyło. Ono toczy się dalej i to ja w dużej mierze decyduję, w którym kierunku będę podążać. Jestem wdzięczna za moje dotychczasowe życie, takie jakim ono było, wraz z całym dobrem i złem, którego doświadczyłam. Dzięki temu jestem, kim jestem. 

   To moje ostatnie słowa skierowane do Ciebie. Od kiedy pamiętam, lepiej wychodzi mi pisanie niż mówienie.

 "Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest..." żegnaj. 

Komentarze

  1. Odebrało mi mowę. Zbrakło mi słów przeczytawszy to. Tulę.
    - Paulina

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty