Profilaktyka? Kiepski żart...



  Po odczekaniu kolejnego miesiąca, pełna nadziei, z kalendarzem i długopisem na podorędziu, zadzwoniłam do szpitala w Nowym Targu, aby wreszcie umówić się na mammografię. Usłyszałam, że aparat mammograficzny nadal nie został uroczyście odebrany, w związku z tym nadal pacjentki nie są umawiane na badanie. Nawet nie wiecie, ile samodyscypliny kosztowało mnie powstrzymanie się od rzucania brzydkimi wyrazami na prawo i lewo. Szkoda mi tej biednej pani, która pracuje w rejestracji, gdyż zapewne nasłuchała się wielu gorzkich żalów oraz musi każdego dnia brać na klatę pretensje, które powinny być skierowane do zwierzchnika instytucji odpowiadającej za uruchomienie sprawnego, nowego, dostarczonego i czekającego cierpliwie mammografu. Ale przed Wami odkryję swoje prawdziwe oblicze i jednak pozwolę sobie na wulgaryzm. Kurwa! Ileż mogę czekać, aż jakiś urzędas dokona odbioru sprzętu medycznego, który może mnie i wielu innym kobietom uratować życie?! Wzbiera we mnie frustracja z tym związana. Zapłaciłam w czasie prywatnej wizyty u ginekologa za skierowanie i chcę się prywatnie zbadać, a tu nic z tego. Kiedy mam dzwonić ponownie? Nie wiadomo. Czekam na tę cholerną wizytę już rok! Rok! To tyle w kwestii funkcjonującej w tym chorym kraju profilaktyki nowotworowej. 

   Od lat słyszę w telewizji o tym, żeby się regularnie badać. Zatem odkąd pamiętam, chodzę do ginekologa, na USG, do stomatologa, onkologa, okulisty, ortopedy, fizjoterapeuty i gdzie się da, byleby należycie dbać o to, co podobno jest najcenniejsze - o zdrowie. Oczywiście nie muszę chyba wspominać, że za wszystko płacę ze swojej kieszeni. A właściwie płacę podwójnie, ponieważ od mojej pensji są odprowadzane składki na ubezpieczenie zdrowotne, które chyba podlegają utylizacji, bo jakoś dziwnym trafem nigdy nie mogę załapać się na jakiekolwiek badania czy zabiegi w ramach tegoż ubezpieczenia albo jestem zmuszona czekać wieki, a dolegliwości odczuwam akurat w danym momencie. Lekarza POZ odwiedzam tak rzadko, że muszę się zastanowić, jak on się właściwie nazywa. Jak jeszcze raz usłyszę, że kobiety umierają na nowotwory piersi, szyjki macicy czy tarczycy, to mnie chyba szlag trafi na miejscu. Kobiety, zwłaszcza te młode, świadome, że trzeba się badać, w dużej mierze nie mają dostępu do koniecznych badań. Prywatnie również muszą odczekać niejednokrotnie w kilkumiesięcznej kolejce. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego w mammobusie, stojącym tuż obok mojego zakładu pracy, profilaktyczne badania dotyczą kobiet 50+, zaś młodszych już nie. Przecież rak nie wybiera, może dopaść każdego, niezależnie od wieku. Poza tym tenże mammobus stał pusty, więc dlaczego po prostu nie mogły w nim zagościć osoby poniżej 50. roku życia? Chociażby za własne pieniądze. Skoro już stoi taki bus i zdawałoby się, że jest w zasięgu ręki, mogłabym podskoczyć na mammografię i wreszcie przekonać się, że nie mam powodów do niepokoju. A powody zawsze w mej głowie będą.

   Kilka lat temu dzięki zdyscyplinowaniu i poddawaniu się przez mnie systematycznej kontroli, został wykryty w mojej piersi guz. Pierwotne prognozy nie były optymistyczne, więc udałam się w szaleńczą pogoń za możliwością jak najszybszego usunięcia intruza. Po odbijaniu się od ścian, szczęśliwym trafem, prosto z tzw. ulicy, znalazłam się w szpitalu, w którym empatyczny, niezwykle kulturalny Pan Doktor przez duże D, sprawił, że na nowo wstąpiła we mnie nadzieja. Udało się. Guz okazał się łagodny. Do dziś jednak zadaję sobie pytanie: "Czy gdybym zbagatelizowała konieczność odbywania regularnych wizyt u onkologa, ów guz nie stałby się z czasem złośliwy?". Od tamtej pory, za każdym razem trzęsę się jak osika, gdy idę na kontrolę. Zwyczajnie boję się. Niebawem minie rok od ostatniej wizyty, a ja nadal nie mam wykonanej mammografii. Z wynikiem miałam stawić się u lekarza. Tymczasem nikt nie potrafi udzielić mi odpowiedzi, kiedy będę mogła się przebadać. 

   Jest to żenujące, że w tym kraju nieustannie mówi się o źle funkcjonującej opiece zdrowotnej, lecz nic w tej sprawie nie ulega zmianie. No chyba że na gorsze. Żenujące jest również to, że w moim mieście nie ma ani jednego punktu, w którym można by wykonać podstawowe moim zdaniem badanie, takie jak mammografia. Że trzeba jechać do innego miasta, choć przy aktywności zawodowej nie jest to takie proste. Że sprzęt jest, lecz nie może zacząć służyć ludziom, gdyż ważniejsze są jakieś debilne procedury. Że w moim mieście nie ma także możliwości zapisania się do ginekologa w ramach ubezpieczenia. Że naprawdę dobry, godny polecenia lekarz przyjeżdża raz w miesiącu z dużego miasta i przyjmuje tylko prywatnie. Że za skierowanie na takiej wizycie trzeba osobno płacić. To naprawdę żenujące, gdyż wypisanie kilku słów na kartce papieru nie kosztuje wcale mało. Pytam wobec tego, jak ma poddać się profilaktyce kobieta, która kiepsko zarabia i ma do wyboru - kupić coś do jedzenia sobie i rodzinie, czy iść do lekarza i wybulić nawet dwie lub trzy stówki? 

   Politycy mają gęby wypchane pustymi frazesami. Mają swoje szpitale, które stoją przed nimi otworem. Mają wreszcie kilkukrotnie lub kilkunastokrotnie wyższe zarobki, więc mogą sobie pozwolić na luksus prywatnej opieki lekarskiej na najwyższym poziomie. Mają dostęp do wszystkich specjalistów. Mają też możliwość i moralny obowiązek zadbania o prawo obywateli do opieki zdrowotnej, za którą płacą oni składki. Przed wyborami panowie i panie w garniturkach i garsonkach roztaczają kolorowe wizje jak ze snu o kraju mlekiem i miodem płynącym. Po otrzymaniu mandatu patrzą z góry na ludzką masę bez znaczenia. W końcu mają rząd dusz, lecz zapominają, że te dusze mają ciała, które niestety chorują i generują w statystykach nadmiarowe zgony.

   

   

Komentarze

Popularne posty